Każdy z nas potrzebuje wsparcia mimo zapewnień i mówienia sobie “dam radę”….
…Właśnie dowiedziałeś się, że jesteś chory na nowotwór. Przeżyłeś wstrząs, jesteś odrętwiały… A może jesteś wściekły lub przestraszony? Czy masz poczucie, że to co się stało, jest niesprawiedliwe? Jakiekolwiek są Twoje emocje, jedno jest pewne – nie czujesz się dobrze i wszystko, co jest przed Tobą wydaje się obce i nieznane. Jak sobie z tym poradzić i nie stracić wiary w wyzdrowienie? Życie pokazuje, że kiedy nie jesteś sam w obliczu choroby, masz wsparcie osób bliskich, przyjaciół znajomych łatwiej podjąć decyzję co do rodzaju leczenia. Łatwiej też przejść ścieżkę jaką wyznacza leczenie przy chorobie nowotworowej.
Niejeden chory miałby wiele do powiedzenia w tym względzie, choć każdemu przypadkowi powinno przyjrzeć się osobno. Mechanizm wydaje się być podobny: wiara w wyzdrowienie, pozbycie się strachu przed podzieleniem się swoim bólem z innymi, którzy Cię mogą wesprzeć. Można powiedzieć, że to nie wiele, lecz jak dużo kiedy brakuje wsparcia, zrozumienia i rozmowy?
Nasuwa się tu pewna myśl, żeby zrozumieć jak bardzo ważna jest edukacja, jak ogromne znaczenie ma świadomość i poznanie swojego ciała…
Pani Wiesia Wirowska opisała swoją ścieżkę i podzieliła się nią z nami. Mimo, iż droga którą kroczy wraz z bliskimi ma jeszcze wiele rozwidleń, sposób w jaki stawia czoło przeciwnościom budzi ogromny szacunek.
Co mi Panie dasz ?
Ludzie wierzący bardzo często mówią z głębokim przekonaniem, że Pan każdemu z nas wyznaczył swoją ścieżkę życia. Zupełnie nie wiem jak to się ma do mojej wolnej woli, ale to nie o tym chciałam napisać.
Moja ścieżka, choć z początku prosta, zrobiła się kręta, wyboista i pełna odnóg. Ciągle mnie zaskakuje i każe wybierać, w którą skręcić, którą minąć, a kiedy iść prosto. Ciągle mam wrażenie, że co bym nie zrobiła to zawsze jest jakieś „ale”, jakiś żale i wyrzuty sumienia.
Ta w miarę prosta ścieżka to: mąż, praca, dzieci, drobne ambicje, spełnienia, lekkie zawody, bo coś nie wyszło. Takie małe wzloty i upadki, ale w sumie ok. Potem niespodziewana nagła śmierć ojca i co najdziwniejsze zamiast żalu wieki gniew. Jak On mógł tak zostawić mamę?! Teraz kiedy między nimi było dobrze, wtedy gdy wzloty i upadki mieli za sobą i kiedy wreszcie byli sobie tak bardzo potrzebni. Tymi uczuciami sama byłam zdziwiona i sama siebie się wstydziłam.
Nie minęło dużo czasu, a tu moja ścieżka leci w dół, nawet nie zakręca tylko wali w dół. Mama ma raka piersi. Ileż ja wtedy ścieżek zaliczyłam. Dałeś mi Panie ich dużo, bez wskazówek i rad. Tylko dlaczego? Miotałam się jak ryba bez wody, lekarz po lekarzu, szpital po szpitalu, w końcu operacja (mój wybór czy Boga?). Jest dobrze. Nawet chemioterapii nie trzeba, tylko wizyty kontrolne. Chyba jednak nie, znowu moje ścieżki się pogmatwały, u mamy rak płuc. Mój gniew, dlaczego? Czyż źle wybrałam? Czy powinnam upierać się przy „chemii”? Kto zawinił? Wszyscy mi i mamie współczuli, ale ze wsparciem było….?! Lekarze twierdzili, że to nie przeżuty, że to nowa choroba, zupełnie nowa sprawa. Zaczęło się moje bieganie, moja walka i moje – z niewielką pomocą mamy wybory. Szukanie lekarzy, protekcji, prośby, czytanie fachowej literatury. Mama ma „chemię”, bo okazało się, że za późno na interwencję chirurga. Zajęte całe płuca, wszystkie płaty, około 45 guzków. Jak to się mogło stać, co trzy miesiące były kontrole u onkologa, markery były ok, wyniki badań też. Panie mój, gdzie źle skręciłam, czego zaniechałam? Kogo winić? Według dostępnych mi źródeł, za późno przeze mnie poznanych, Polska jest na dalekim miejscu w Europie pod względem dostępności do leków nowotworowych jak i nowoczesnego sprzętu medycznego.
Mama przegrała, a ja razem z nią, mimo biegania co tydzień – chemia-chemia-chemia……..na zmianę z badaniami. Zmarła w 2010 r.
Ja nie potrafiłam płakać, za to moje Ja płakało. Ja byłam silna – mój organizm nie. Mówił mi: wcale nie jesteś silna, proś o pomoc. Nie!!! No to miałam – choroba autoimmunologiczna kilku narządów, między innymi prawie straciłam włosy (jak mama na chemii), zbuntowała się tarczyca… Moja ścieżka życia się pogmatwała, ale wybory były o niebo łatwiejsze, bo dotyczyły mnie. Kilka operacji, kilka usuniętych guzków w tym brodawczaka (łagodny czy nie?). Zdążyłam odzyskać swoje włosy, pewność siebie, radość życia i swoje Ja. Czy już będzie prosto Panie mój?
Nie! Znowu pytanie: co mi Panie dasz? Którą ścieżką mam podążyć? Mój mąż ma agresywną postać raka prostaty – bardzo agresywną. Mój kochany mąż i ojciec moich dzieci jest chory.
Ja kroczę drogą (ścieżką Pana?) trochę mądrzejsza (ale czy naprawdę mądrzejsza?). Znowu są rozgałęzienia – może operacja, może inna opcja? Wybraliśmy brachyterapię i hormonoterapię. Wierzę, staram się wierzyć, że wygramy, bo jesteśmy razem. Już jest dobrze, był to dobry wybór, dobrą ścieżkę wybrał Pan. Teraz nie jestem sama, mój mąż też walczy i wierzy.
Działam, uczę się, przeglądam blogi, czytam i uczestniczę w pogadankach, sympozjach. Wiem, że są inni z takim samym bagażem, którzy walczą. Wiem i mój mąż wie, że mamy prawo głośno upominać się o prawo do życia, o prawo do nowoczesnego leczenia i prawo do zdrowia. Wiem również, że zawsze warto się przyznać do bólu, bezradności i prosić o pomoc. Jest to tak samo ważne jak leczenie naszego ciała, a być może jeszcze ważniejsze. Każdy z nas potrzebuje wsparcia mimo zapewnień i mówienia sobie dam radę, mimo pozornego wyparcia i mówienia sobie – jestem silna, dam, dam radę. Ja bez tego wsparcia niemal poległam. Dobrze, że w porę dałam sobie szansę.
A teraz co mi Panie dasz?
Wiesława Wirowska